Z perspektywy Grace
-Dotknij ją jeszcze raz, to ci odjebię ręce! -usłyszałam jeszcze głos dobiegający z ciemności.
Poczułam, że brutalne ręce puszczają mnie i osunęłam się na ziemię. Spod półprzymkniętych powiek zobaczyłam, że ktoś odciągnął mojego oprawcę za kaptur kurtki i uderzył go w twarz. Dostał tak mocno, że zatoczył się do tyłu, a na wardze pojawiła mu się strużka krwi. Jednak po kilku sekundach doszedł do siebie i ruszył na wysoką postać, której twarzy nie mogłam dostrzec. A że huczało mi w uszach od muzyki i trochę ze strachu, nie rozpoznałam jego głosu. Nagle mój wybawca został uderzony w brzuch i zgiął się w pół.
-Nie! -krzyknęłam, jak głośno tylko mogłam.
Byłam cała obolała, zdenerwowana i przerażona. Tak bardzo chciałam podziękować temu... komuś, ale nie mogłam, bo teraz bił się i mógł zostać ranny. I to wszystko przeze mnie. Spróbowałam wstać, ale zakręciło mi się w głowie i poczułam ostry ból, musiałam nabić sobie guza. Wtedy zakapturzony chłopak zamachnął się i uderzył przeciwnika w żebra, a ten upadł na kolana. Posypała się wiązanka przekleństw w różnych językach. Inteligentny przestępca, jak miło. Wstał i chyba miał zamiar jeszcze rzucić się z pięściami na mojego obrońcę, ale wtedy promile w jego krwi dały o sobie znać i musiał podeprzeć się o mur.
-Jeszcze się z tobą policzę, skurwielu! -dodał i ruszył chwiejnym krokiem w stronę wejścia do budynku, ale nie zaszedł daleko, bo ktoś go zatrzymał. Zobaczyłam, że zza rogu wychodzi kilka osób, części z nich nigdy nie widziałam, musieli zauważyć bójkę. Ktoś krzyczał "O Mój Boże, co tutaj się stało?", inni podbiegli do mnie i starali się podnieść mnie z ziemi. Wtedy usłyszałam znajomy głos:
-Co tu się, do jasnej cholery, dzieje? -to był lekko wstawiony Louis.
Wtedy wszystko działo się już szybko. Poczułam się taka lekka, to wszystko mnie przerosło. To zbyt dużo, jak na jeden wieczór. Słyszałam, że mój oprawca znowu się awanturuje, bo ktoś trzymał go za ręce i chyba chciał dzwonić na policję. Zobaczyłam jeszcze Danielle, Eleanor i Nialla, którzy pochylali się nade mną. Mój obrońca też się zbliżył.
-Nic ci nie jest? -spytał, klękając obok mnie. Nim zdążyłam ujrzeć jego twarz, oczy zaszły mi mgłą, a w głowie zaczęło pulsować. Ktoś wziął mnie na ręce. A potem nie czułam już nic.
Nie zdążyłam nawet przyjrzeć się mijanym widokom. Koń biegł tak szybko, jakby gonił go sam diabeł. Wiatr rozwiewał mi włosy pod toczkiem i wiał w oczy tak, że zaczęły łzawić, w konsekwencji czego, przestałam widzieć cokolwiek na swojej drodze. Było mi przeraźliwie zimno. W desperacji mocno ściskałam wodze, lecz koń nie nie zwalniał.
Kończy się czas.
Niebo zachmurzyło się, co było oznaką nadchodzącego deszczu. Mijałam kolejne pola, lasy i dolinki zielonej Irlandii, lecz nie miałam czasu dokładnie im się przyjrzeć i stwierdzić, gdzie jestem. Koń i jeździec powinni być jednością, stać się jedną istotą, dopełniać się. Lecz ja nie potrafiłam zapanować na zwierzęciem. Nogi, w obcisłych bryczesach, bolały mnie już od długiej jazdy. Na skórze poczułam pierwsze kropelki deszczu.
Kończy się czas.
Nagle sceneria się zmieniła, zniknął koń i piękny krajobraz Irlandii. Szybko wertowałam książkę, która była całkowicie pusta, niezapisana. Każda strona była biała jak śnieg. Przerzucałam kartki coraz szybciej, z nadzieją, że na następnej znajdę choć jedno słowo. Jakąkolwiek podpowiedź. Lecz nie znalazłam nic.
Kończy się czas...
Znowu śnił mi się 'ten' sen. Ostatnio śnił mi się częściej niż kiedyś. Nie wiedziałam, co oznacza, a już na pewno nie miałam ochoty się nad tym zastanawiać. Otworzyłam oczy i mrugnęłam kilka razy. Gdzie jestem, co się stało? Rozejrzałam się wokoło - byłam w swoim pokoju. Ale jak się tu dostałam? Ostatnie co pamiętałam to twarz nieznajomego, pochylająca się nade mną. Ruszyłam lekko głową i poczułam tępy ból. To nie był kac, chodź kaca niewątpliwie też miałam. Musiałam się w coś mocno uderzyć, przytknęłam dłoń do czoła i poczułam bandaż. Ktoś założył mi opatrunek. Co się w ogóle dzieje? Nagle do pokoju ktoś zapukał i wszedł, zanim zdążyłam odpowiedzieć. Cóż, w tym domu nie ma prywatności. To był Niall, miał bardzo zdenerwowaną minę, był śmiertelnie poważny.
-Co ty sobie myślałaś? -krzyknął na mnie. -Wiesz, co ci się mogło stać?! Jak mogłaś wyjść z imprezy z nieznajomym facetem i to jeszcze takim...
Zganił mnie, jak ojciec córkę. Nie protestowałam. Zasłużyłam na to. Postąpiłam jak jakiś szczeniak, który nie wie, że coś jest niebezpieczne.Wtedy ton jego głosu się zmienił.
-Grace, ja... Mój Boże, gdyby coś ci się stało, nie przeżyłbym tego. Jesteś teraz pod moją opieką, kiedy zobaczyłem, że tam leżysz... -tutaj załamał się i po policzku spłynęła mu łza.
Nie mogłam na to patrzeć. Mógł na mnie krzyczeć, mógł zrobić wszystko, tylko nie to. Szybko usiadłam na łóżku i podeszłam do niego. Przytuliłam się do niego, jak kiedyś, gdy byliśmy jeszcze dziećmi, a uściski rozwiązywały wszystkie problemy. Teraz nie jest już tak łatwo.
-Przepraszam, Niall. Na prawdę, nie wiem co powiedzieć. Dziękuję wam, za to, że tam przyszliście i przepraszam, że przysparzam tyle kłopotów... Ja, nie będę wam więcej przeszkadzać -powiedziałam cicho.
Pod tymi słowami kryło się coś więcej, niż obietnica innego zachowania. Ale Niall od razu zrozumiał o co mi chodzi, znał mnie lepiej niż ktokolwiek inny.
-Nie, Grace, nigdzie nie pojedziesz -to nie była prośba, ani nawet stwierdzenie. To był rozkaz. -Jesteś moją rodziną i kocham cię. Nie potrafię sobie wyobrazić przez co wczoraj przeszłaś. Naprawdę nie chciałem robić ci awantury, ale musiałem... Nie zostawię cię samej, Grace.
Kilka słów, a wyryło się w moim sercu już na zawsze i to drukowanymi literami. Spojrzałam na niego i teraz to w moich oczach zalśniły łzy. Mruknęłam bardzo ciche 'dziękuję', ale byłam pewna, że je usłyszał. On zawsze słyszy. Wtedy do pokoju wparowali Harry, Liam, Lou, Eleanor i Danielle. Nie wiem, czy podsłuchiwali, ale nie powiem, że to nie w ich stylu. Dan szybko do mnie podbiegła i objęła ramieniem. Chłopcy narobili sporo hałasu o to, że jakiś 'spedalony idiota' chciał mi coś zrobić. Harry podszedł do mnie i nie zwracając uwagi na to, że jestem w piżamie, przytulił mnie mocno do siebie. Poczułam jego bliskość, ciepło bijące od jego ciała i nareszcie wiedziałam, że jestem już bezpieczna.
-Grace, gdyby coś ci się... gdyby on... -nie mógł wysłowić się Styles, więc tylko spojrzał mi w oczy, a ja kiwnęłam głową, na znak, że rozumiem.
-Po raz pierwszy palenie Zayna na coś się przydało -powiedział Liam.
Jak to? Nie zrozumiałam, o co mu chodziło.
-W jakim sensie? -zrobiłam zdziwioną minę i spojrzałam na Liama.
-Co w jakim sensie? Zayn wyszedł akurat na papierosa i usłyszał twój krzyk. Gdyby go tam nie było, to mogłoby się stać coś strasznego. Przy okazji nieźle oberwał.
Spojrzałam na twarz Nialla i wszystko do mnie dotarło.
-Zaniósł cię na rękach aż do domu -usłyszałam.
* * *
Ostatnio wpadłam na kilka nowych pomysłów, aż nie wiem, czy wszystkie użyję. Większość z Was stawiała na Zayna i mieliście rację, ale nie bójcie się, Harry jeszcze da o sobie znać ;-) Póki co, piszcie co myślicie o rozdziale. Jest już ponad 500 odsłon ♥
Wiesz, że skoro już zaczęłaś to pisać to musisz skończyć? Teraz to Twój obowiązek <3 Rozdział jak zwykle zajebisty. ;D
OdpowiedzUsuńUwielbiam twój blog ;* echh jak bym chciała aby ona była z Zayanem...
OdpowiedzUsuńJesteś za dobra.xd
OdpowiedzUsuńCZeekam na następny rozdział. :)
Rozdział świetny, tylko nie potrzebne te przekleństwa, mogłaś wstawić kropki bo to psuje opowiadanie....
OdpowiedzUsuńChodziło o to, aby wzmocnić trochę te wypowiedzi, tak jak rzeczywiście mówi się w takich sytuacjach, ale bardzo dziękuję za radę :D
UsuńŚwietny <3
OdpowiedzUsuńja tak szybciutko napiszę że kocham tą historię i idę czytać kolejny rozdział xd Grace kończy się czas a mi bateria w telefonie xd
OdpowiedzUsuń