Nie zdążyłam nawet przyjrzeć się mijanym widokom. Koń biegł tak szybko, jakby gonił go sam diabeł. Wiatr rozwiewał mi włosy pod toczkiem i wiał w oczy tak, że zaczęły łzawić, w konsekwencji czego, przestałam widzieć cokolwiek na swojej drodze. Było mi przeraźliwie zimno. W desperacji mocno ściskałam wodze, lecz koń nie zwalniał.
Kończy się czas.
Niebo zachmurzyło się, co było oznaką nadchodzącego deszczu. Mijałam kolejne pola, lasy i dolinki zielonej Irlandii, lecz nie miałam czasu dokładnie im się przyjrzeć i stwierdzić, gdzie jestem. Koń i jeździec powinni być jednością, stać się jedną istotą, dopełniać się. Lecz ja nie potrafiłam zapanować na zwierzęciem. Nogi, w obcisłych bryczesach, bolały mnie już od długiej jazdy. Na skórze poczułam pierwsze kropelki deszczu.
Kończy się czas.
Nagle sceneria się zmieniła, zniknął koń i piękny krajobraz Irlandii. Szybko wertowałam książkę, która była całkowicie pusta, niezapisana. Każda strona była biała jak śnieg. Przerzucałam kartki coraz szybciej, z nadzieją, że na następnej znajdę choć jedno słowo. Jakąkolwiek podpowiedź. Lecz nie znalazłam nic.
Kończy się czas...
Znowu zmiana scenerii. Wiał chłodny wiatr, smagał twarz i rozwiewał włosy. Wszystko jakby stanęło w miejscu. Chmury zaścieliły niebo czarnym dywanem, zwiastującym nieszczęście. Nad rzeką, w zacienionym miejscu pod wielkim dębem stała grupa ludzi. Wszyscy byli ubrani na czarno. W powietrzu unosiły się głosy pieśni: "W ręce Twe, Panie, składam ducha mego..." Czterech silnych mężczyzn umieściło trumnę w wykopanym dole, posypały się garści piasku, a potem czerwone jak krew róże. Nad grobem stała drobna kobieta, w ręku ściskała jedwabną chusteczkę, a twarz zasłoniła czarną woalką. Z jej oczu płynęły łzy, nie próbowała ich zatrzymać. Patrzyła w dół, na zimną ziemię i żegnała swojego męża.
Wśród zebranych brakowało jednak jednej osoby. Dziewięcioletnia dziewczynka, w podartych ogrodniczkach, brudna od piasku, podrapana na kolanach, łokciach i twarzy stała schowana w lesie, w cieniu drzew i patrzyła na wszystko pustym wzrokiem. Nie płakała. Z jej oczu nie popłynęła ani jedna łza. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, była blada i jakby zrobiona z marmuru. Dziewczynka podpierała się o brzozę, a wiatr rozwiewał jej potargane rude włoski. Nikt nie rozumiał, że zawalił jej się cały świat. Wszyscy płakali, wszyscy nosili żałobę, ubierali się na czarno, modlili, ale nikt nie cierpiał tak jak ona.
Z perspektywy Grace
-Grace, słyszysz mnie? To tylko sen, wszystko już jest w porządku -usłyszałam uspokajający mnie głos. Ktoś trzymał mnie mocno w ramionach, więc schroniłam się w nich, jednocześnie ściskając mocno kołdrę. Chciałam uciec od przeszłości, zapomnieć, schować się gdzieś, gdzie nikt by mnie nie znalazł. Trzęsły mi się ręce. W pokoju było ciemno, był środek nocy.
-Już wszystko dobrze, nie bój się, to był tylko zły sen... -ktoś kołysał mną delikatnie, a ja starałam się schować w ciepłych ramionach, przygarynałam je bliżej.
-Grace, jestem przy tobie...Ciii....
Wszystko zawsze wracało. Kiedy wydawało mi się, że już o tym zapomniałam, że ukryłam to w najdalszej szczelinie mojej świadomości, to zawsze powracało. Ten sen, nienawidziłam go. Był zawsze taki sam, proroczy, nieunikniony... A teraz stał się jeszcze potworniejszy. Ten dzień, ten straszny dzień. Ten przeraźliwy chłód, o którym nie potrafiłam zapomnieć. To uczucie... znowu tam byłam. Stałam tam, jak wtedy i nikt mi nie pomógł.
-Już, już Grace... Jestem tutaj, kochanie -usłyszałam i poczułam, że ktoś głaszcze mnie po włosach.
Łzy piekły mnie pod powiekami. Nie dam im wygrać. Będę silniejsza, pokażę wam wszystkim... Popłynęły rzewnie po moich policzkach, nie mogłam ich powstrzymać.
-Grace, ty płaczesz? Nie płacz, to był tylko zły sen -spojrzał w moje zapłakane i czerwone oczy, otarł łzy z mojej twarzy.
-To nie był tylko sen... Ja... Już nie daję rady -powiedziałam, wybuchając jeszcze głośniejszym płaczem.
Wypłacz się. Daj łzom popłynąć. Niech zmyją wszystkie smutki. Wszyscy zawsze tak mówili. Ale ja nie chciałam płakać. Płacz jest oznaką słabości i strachu, a ja jestem silna. Wtedy nie chciałam płakać, bo łzy były niczym w porównaniu z tym, co czułam. Nie mogły zmyć mojego smutku. Nie chciałam być taka, jak oni wszyscy. Stali tam i myśleli, że mnie znają, że wiedzą, jak cierpię. A myśleli tylko o sobie, wszyscy byli tacy sami. Maski smutku na rozradowanych twarzach. "Biedna dziewczynka, tyle musiała wycierpieć." Ile razy już to słyszałam?
-Ja... przepraszam -powiedziałam, wycierając rękawem piżamy mokre policzki.
-Nie masz za co przepraszać. Już nie płacz -powiedział i jeszcze mocniej mnie przytulił.
-Obudziłam cię, przepraszam.
Spojrzał na mnie, jakby próbował przeniknąć do moich myśli.
-Jeszcze nie spałem -rzeczywiście, był w ubraniach. -Usłyszałem, że krzyczysz.
Krzyczałam? Być może. Wolałam krzyczeć, niż płakać. NIE - co ja w ogóle robię? Odsunęłam się szybko i podciągnęłam kołdrę pod brodę. Objęłam ramionami kolana i otarłam ostatnie łzy. Już wszystko w porządku. Aż do następnej nocy.
-Więc... skoro już wszystko dobrze, to ja... już pójdę. Śpij dobrze, dobranoc -powiedział trochę zmieszany moją nagłą reakcją. Ale nie mogła być inna.
-Dobranoc -opowiedziałam i jeszcze długo patrzyłam na drzwi, które zamknęły się za nim.
19 lipca, Londyn, Anglia
Z perspektywy Nialla
-Słuchajcie... No posłuchajcie mnie przez chwilę! -krzyknąłem, bo zupełnie nikt mnie nie słuchał.
Trafiłem akurat na chwilę, gdy Grace była w swoim pokoju, a cała reszta popaprańców w salonie. Sześć par oczu wlepiło się we mnie, aż poczułem się nieswojo.
-To musi być bardzo ważna sprawa, skoro odrywasz mnie od moich marchewek -powiedział Lou trochę strasznym głosem.
-Bo jest. Chodzi o to, że pojutrze jest bardzo ważny dzień i...
-Jaki ważny dzień? Sobota, jak każda inna. No chyba, że idziemy poimprezować? -zacieszał Harry. -Impreza!
-Nie, to znaczy tak, ale nie -co ja gadam? -Dacie mi powiedzieć do końca? Chodzi o to, że 21 lipca Grace ma urodziny i pomyślałem, że...
-Grace ma urodziny? -wykrzyknął Liam. -I dlaczego ty nam to mówisz dopiero teraz?! Trzeba coś przygotować, kupić prezent, zrobić tort...
-No właśnie o tym przecież mówię!
-Ale co jej kupimy? -zastanawiała się Danielle. -To musi być coś wyjątkowego.
-Trzeba zaprosić gości -powiedziała Eleanor. -Musimy się podzielić, każdy będzie coś robił. Ale ani słowa Grace, zrozumiano? -dlaczego spojrzała w tym momencie na Harry'ego?
-Ej, przecież jej nie powiem! -obruszył się Styles.
-Więc robimy imprezę niespodziankę?! Dmucham balony! -wydzierał się Louis i zaczął skakać po kanapie.
-Kogo my tu zaprosimy... -zastanawiała się Elle i wyliczała na palcach. -DJ?
Nikt się nie odzywał, wszyscy czekaliśmy na to, co powie Zayn. To on najbardziej trzymał się z DJ, a właściwie ona się go uczepiła i każdy to widział.
-Nie -powiedział Malik, co mnie powiem szczerze, trochę zdziwiło. -Powiedziałem jej, że mnie nie interesuje, a ona się obraziła.
-Trzeba było powiedzieć, że jesteś gejem -zaproponował ze śmiechem Harry. -Ja tak robię, to zawsze działa.
-Czyli DJ nie będzie? -spytała Danielle, wykreślając ją z listy gości, którą zdążyła już zrobić.
Zayn pokiwał przecząco głową.
-Chyba że wy chcecie, żeby przyszła... -powiedział.
-Nam nie zależy -zaśmiał się Liam. -Trochę jest denerwująca przy bliższym poznaniu.
-Nawet ja nie jestem taki ślepy, żeby tego nie zauważyć -odezwałem się. Nie wiem dlaczego, ale miałem wrażenie, że to jeszcze nie koniec naszej znajomości z DJ.
Wszyscy zaśmiali się i zaczęliśmy dalsze przygotowania do nadchodzących urodzin.
-Więc co jej kupimy? -spytałem jeszcze raz.
-Ja chyba mam pomysł -powiedział Harry i uśmiechnął się cwaniacko.
* * *
Trochę sentymentalny rozdział. Ja mam urodziny 21 lipca, piękny dzień mówię Wam ;-) Piszcie w komentarzach, co myślicie. I powiem tak: nie dajcie się zmylić.